piątek, 22 sierpnia 2014

Rozdział 13 - Dar od Miłości

   Nagle ciężarówka stanęła. Gwałtownie wstałem i obudziłem Rachel. Pobiegliśmy w stronę tylnych drzwi. Trzeba było wymyśleć plan ucieczki. Za chwilę ktoś mógłby tu wejść.

- Słuchaj, Rachel - odezwałem się - Zaraz gdy ktoś otworzy drzwi to szybko wyskakujemy i biegniemy ile sił w nogach.

   Rachel kiwnęła głową. Czekaliśmy cierpliwie, aż usłyszeliśmy kroki...

- Już panie władzo - powiedział jakiś facet - Tu nie ma nic niepokojącego...

   Nagle otworzył tylne drzwi ciężarówki.

   My szybko wyskoczyliśmy i zaczęliśmy biec na przód... do Lasu. Tam przynajmniej mielibyśmy gdzie się schować.

- Hej! - krzyknął mężczyzna - Co to ma...Stójcie?!

   Zignorowaliśmy go. Biegliśmy dalej. Widziałem jak Rachel śmiała się pod nosem. Miałem nadzieję, że facet nie będzie miał przez nas kłopotów. Miał pecha, że akurat wtedy policja sprawdzała ciężarówkę. Też zacząłem się śmiać.

   Oddaliliśmy się wystarczająco daleko. Mężczyzny już nigdzie nie było widać. Znajdowaliśmy się w jakimś lesie. Stanęliśmy pod wielkim dębem.

- Widziałeś jego minę? - zapytała Rachel, nadal śmiejąc się

- Chyba będzie miał przez nas problemy...

   Nagle spotkaliśmy się wzrokiem. Przestaliśmy się śmiać. Złapałem Rachel za dłonie. Jej oczy mieniły się. Nagle nasze twarze zaczęły się do siebie zbliżać. Rachel zmrużyła oczy. To był ten moment... Kiedy nagle między naszymi twarzami przeleciała strzała.

- Są tu! - zawołał jakiś męski głos - Grecy! To są ci, których szukamy!

   Przestraszyliśmy się. Spojrzałem na lewo i zauważyłem tam z jakiś tuzin Centaurów. Zmartwiłem się. Szukali nas?

- Rachel - zdziwiłem się - Jak to możliwe? Przecież to są chyba przyjaciele Chejrona, tak? Może im wszystko wyjaśnimy...?

- Nie wszystkie Centaury są dobre, Kenny - wyjaśniła Rachel

   Nagle wyciągnęły swoje łuki i zaczęły w nas strzelać. Nie mieliśmy szans. Przewaga była zbyt wielka. Zaczęliśmy uciekać, ale nie było gdzie, gdyż byliśmy już otoczeni.

- Kenny! - zawołała Rachel - Zrób coś!

   Nie mogłem nic wymyśleć. Wiem... Może po prostu zatrzymam te strzały jak w tym sklepie...? To było jedynym możliwym ratunkiem. Stanąłem na środku i podniosłem rękę, po czym krzyknąłem:

- Stać!

   Strzały ustały w miejscu. Lewitowały jakieś cztery metry nad ziemią. Wtem wszystkie opadły, nie krzywdząc nikogo. Udało mi się. Centaury spojrzały na nas złowieszczo. Jednak po chwili zauważyłem w ich oczach przerażenie. Nagle zaczęły panikować i uciekać.

- Czy to ja je tak przestraszyłem? - zdziwiłem się

- To chyba nie ty - powiedziała Rachel - Tylko ONA...

   Ona? Odwróciłem się i serce zaczęło mi latać jak szalone. W naszym kierunku zbliżała się dość wysoka kobieta w pięknej, zwiewnej sukni. Bił od niej blask. Miała długie rozpuszczone blond włosy. Szła powolnym, dostojnym krokiem. Nagle stanęła przed nami.

- Witajcie - powiedziała spokojnym i rodzinnym tonem - To ja... Afrodyta... Bogini Miłości.

   Zamarłem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Byłem w szoku. Tak piękna kobieta mogła być tylko nią... Boginią Miłości i Piękności. Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Czułem się jak zahipnotyzowany.

- Przyszłam wam pomóc - powiedziała - Czeka was trudne starcie... Otóż Uranos chce się zemścić... Widzi wasz każdy krok.

- Ale Afrodyto - ukłoniła się Rachel - Co Cię tu sprowadza...?

- Chcę wam dać radę - powiedziała Bogini - Jestem tu aby wam wszystko wyjaśnić.

- Co wyjaśnić? - zdziwiłem się

- Uranosa łatwo nie pokonacie. Walka w niczym tu nie pomoże. Jest za silny. Tu trzeba zadziałać czymś mocniejszym... domyślasz się o czym mówię?

- Mocniejszym od walki...? - zapytała się Rachel - O co chodzi, Afrodyto?

- Wyjaśnię wam wszystko od początku - uspokoiła ją bogini - To było bardzo dawno temu. Jeszcze kiedy Światem władali Uranos i Gaja. To długa historia, ale pewnego dnia uosobienie Nieba zostało zdradzone... przez Własną Rodzinę... Został poćwiartowany przez własnego syna... Kronosa i wrzucony do morza...

- I co w związku z tym? - zapytałem

- To ja zrodziłam się z jego esencji... Bogini Miłości. Ja jestem częścią niego... a raczej byłam. Zaraz po tym wypadku Uranos już nie był tym samym Bogiem. ON już nie wie co oznacza miłość... i nigdy się tego nie dowie...

- A więc chcesz nam powiedzieć... - nie dokończyłem

- Tak... Chodzi mi o to - ciągnęła dalej bogini - że Uranosa możecie pokonać jedynie miłością. To jest jego słaby punkt... Miłość... nic innego... A teraz lećcie. Macie mało czasu. Uranos jest bliski celu...

- Ale Afrodyto - zmartwiła się Rachel - My nie mamy nawet środku transportu. Jak mamy się dostać do Las Vegas?

- To już nie będzie waszym problemem... - odrzekła bogini, po czym klasnęła dwukrotnie w swe dłonie

   Nagle z nieba zaczęły opadać płatki białych róż, które zaczęły się w coś formować. To był pegaz... piękny mieniący się pegaz. Miałem co prawda z takimi nie zbyt miłe wspomnienia, ale to było lepsze niż nic.

- Ten Pegaz już cię nigdy nie opuści, Kenny. Uznaj to za dar od Miłości - powiedziała Bogini - A teraz żegnajcie... Życzę powodzenia...

   Nagle Afrodyta zaczęła znikać. Coś czułem, że to była ostatnia miła osoba, którą spotkamy na naszej misji. Zostaliśmy sami...

- A więc lecimy? - zapytałem

- Nie mamy innego wyboru - uśmiechnęła się Rachel

   Wsiedliśmy na Pegaza. Wtem ruszyliśmy. Byliśmy już jakieś dwadzieścia metrów nad ziemią. Było bardzo słonecznie.

- Ale w którą stronę mamy ruszyć? - zapytałem

- Patrz! - zawołała Rachel, wskazując na jakiś Billboard - tam jest napisane: Witamy w Missisipi!

- Czyli chociaż się zbliżyliśmy - uśmiechnąłem się

- Tak - odezwała się Rachel - A więc lecimy na zachód?

- Tak - odpowiedziałem - Na zachód.

1 komentarz:

  1. To.... jest.... GENIALNE :D
    Patrzymy się w oczy co ??? xD
    Gdyby nie strzała nie wiadomo jak by się to skończyło xDD
    Tak w ogóle to Rachel nie może mieć chłopaka bo jest wyrocznią ale csiii :D
    Ja tam im kibicuję :D
    Jak zwykle czekam na nexta :D
    Sorrki że nie dawałam komów
    obiecuję poprawę :D
    ~LoLa

    OdpowiedzUsuń