niedziela, 2 sierpnia 2015

Pożegnanie na razie...

Zawsze nadchodzi ten dzień, kiedy ludzie się żegnają.
Dzisiaj to ja żegnam się z wami.
To miało nastąpić trochę później... BA, dużo później, jednak robię to dzisiaj, gdyż krótko mówiąc, już nie lubię tego bloga :/
 
Miałem plany jeszcze na drugą i trzecią serię, ale nic z tego chyba nie wyjdzie...
Być może kiedyś tu wrócę, ale nie obiecuję tego.
 
W każdym razie miło mi było czytać Wasze opinie i komentarze pod postami,
gdyż bardzo mnie motywowały do dalszego pisania c:
 
Przyznam szczerze, że miałem już pomysł na dalsze rozdziały, więc żeby nie spoilerować (choć nie wiem czy kiedykolwiek rozdziały powstaną), umieszczam krótkie streszczenie na samym dole posta.
 
Nie będę już zajmował Wam więcej czasu, bo nie ma po co xD

)Jakby co za jakiś czas zmienię link bloga na kenny-sky.blogspot.com xD)
 
Żegnajcie na razie c:

czwartek, 23 kwietnia 2015

Syn nieba - Epilog

     Pierwszą rzeczą jaką ujrzałem, gdy otworzyłem oczy, była zapatrzona we mnie rudowłosa dziewczyna. Po policzkach spływały jej krople łez i potu. Z czoła sączyła jej się krew. Wyglądała, jakby dopiero co wróciła z jakiejś niebezpiecznej bitwy. Kiedy zauważyła, że otwieram oczy, od razu na jej twarzy pojawił się ciepły uśmiech.

- Ty żyjesz… - powiedziała to tonem, jakby to wcale nie było takie oczywiste.

     Wstałem na nogi, i wtedy poczułem koszmarny ból. Całe ciało strasznie mnie piekło, jakbym został przed chwilą wyjęty z gorącego piekarnika. Kiedy spojrzałem na moje dłonie, prawie zemdlałem na widok tak czerwono rozpalonej skóry.

- Jak ja to…? – wydusiłem – Skąd…?

- Powiedz mi lepiej, skąd ty wytrzasnąłeś te słońce… - odparła Rachel, przyglądając mi się badawczo.

- Słońce? – zdziwiłem się.

     Jednak kiedy rozejrzałem się dookoła wzgórza, ujrzałem jedynie pusty obszar pokryty ciemnym pyłem. Od razu pomyślałem, że mogło to być spowodowane jakimś pożarem w lesie u stóp wzgórza, które rozprzestrzeniło się dookoła. Lecz po chwili zdałem sobie sprawę, że powodem tej katastrofy, byłem ja. Zaraz po tym jak zacząłem się świecić niczym słońce, ogniste promienie musiały wypalić wszystko w promieniu kilkunastu metrów, albo nawet i więcej. A co dziwniejsze ja i Rachel byliśmy cali, jakby chroniła nas jakaś bariera… Miłość…

- Narobiliśmy tu niezłego bałaganu… - westchnęła z wyrzutem Rachel, spoglądając na ciemny obszar pokryty popiołem i sadzą.

     Chciałem już się z nią zgodzić, kiedy nagle przypomniałem sobie, o czymś ważnym. Włożyłem swoją dłoń do kieszeni. Przeszukałem ją bardzo starannie. Już miałem pewnie obawy, że to zgubiłem, kiedy nagle moje palce natrafiły na niewielki przedmiot. Wyciągnąłem go i wetknąłem do niewielkiego dołka w ziemi, po czym starannie zasypałem ziemią.

- Co to jest? – zapytała z zaciekawieniem Rachel.

- Nic takiego… po prostu obiecałem jednej osobie, że spełnię jej jedną przysługę…

     W ciągu paru chwil w miejscu, gdzie zasiałem ziarno, wykiełkowała roślina… kilka centymetrów kolejna… potem następna… i tak dalej… aż w końcu w mgnieniu oka cały obszar dotychczas osadzony popiołem został pokryty zielenią i trawą. W niektórych miejscach zaczęły wyrastać niewielkie drzewkach, na których już zaczęły wyrastać pąki. Po kilku sekundach wszelkie znaki po zniszczeniach zostały kompletnie zneutralizowane przez Matkę Naturę.

- O bogowie… - wyszczerzyliśmy oczy.

     Rachel, nie mogąc uwierzyć w to, co się właśnie wydarzyło, przetarła oczy. Myślała przez chwilę, że to tylko sen. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest świadkiem boskiego cudu.

     Po chwili skuliła się na ziemi, jakby nagle coś sobie przypomniała. Ja usiadłem tuż obok niej. Przed nami rozciągała się nocna panorama Las Vegas – miasta, które nigdy nie śpi. Oparłem się na ziemi głową do góry, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Na niebie nie było żadnych twarzy, czy czegokolwiek innego, co mogłoby się wydawać dziwne.

- Myślisz, że on wróci? – zapytała rudowłosa.

- Nie wiem… - odparłem cicho – Jednak zawsze lepiej jest być przygotowanym… tak na wszelki wypadek…

     Nagle nasz wzrok spotkał się w tym samym miejscu. Oczy Rachel świeciły bardziej niż zwykle. Nagle poczułem w głowie dziwny głos mówiący: „No dalej! Całuj!”. Choćbym nie wiem jak bardzo temu się sprzeciwiał, jakaś niewidzialna siła kazała mi objąć Rachel i pocałować ją.

     Nasze twarze zaczęły się coraz bardziej do siebie zbliżać. Nikt niczemu się nie sprzeciwiał, ani nie oddawał. Rachel przymknęła oczy, po czym gwałtownie się cofnęła, jakby nagle sobie o czymś przypomniała.

- Kenny… - zaczęła Rachel, oddalając się trochę – Ja nie mogę… Nie mogę!

- Jak to…? Czemu…? Coś się stało?

- Proszę, nie! Jestem Wyrocznią! – odparła lekko łamiącym się głosem – Bogowie… Bogowie będą źli…!

- Mam nadzieję, że tym razem okażą odrobinę wyrozumiałości… możliwe, że taka okazja już nigdy nam się nie przytrafi…

     Rachel spojrzała na mnie ze zmartwieniem. Nie słysząc żadnych sprzeciwień, ponownie zamknąłem oczy. A po chwili to nastąpiło - spotkanie naszych ust i te przyjemne uczucie trwające zaledwie trzy sekundy.

     Potem oddaliliśmy się lekko od siebie, rumieniąc się. Spojrzałem raz jeszcze w górę. Widać było jedynie miliony gwiazd świecących nad naszymi głowami… i Niebo… ale inne Niebo… te, które wiosną jest łagodne, a zimą tajemnicze… te, które kryje w sobie wiele tajemnic… te, którego celem jest poszerzanie wszechświata, a nie jego niszczenie…

     Oby zostało takie na dłużej…


* * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * * *